Zamknij

Zaprośmy złość do świątecznego stołu – radzi Agnieszka Ryczkowska – Przywoźny

13:14, 25.12.2024 Aktualizacja: 14:39, 25.12.2024
Skomentuj

Tak, tak, zaprośmy, a nie wyprośmy złość do świątecznego stołu – radzi trenerka porozumienia bez przemocy Agnieszka Ryczkowska – Przywoźny. Efekt może być dokładnie taki, jakiego oczekujemy: złość przemieni się w coś zupełnie innego, dużo przyjemniejszego i całkiem świadomego.

Złość nigdy nie ogarnia nas dlatego, że ktoś coś zrobił. W cudzych uczynkach możemy dopatrzeć się bodźca, pod wpływem którego zagrały w nas takie, a nie inne uczucia, ale ważne jest, żebyśmy umieli wyraźnie odróżniać bodziec od przyczyny – to cytat, który Agnieszka Ryczkowska – Przywoźny wybrała na początek naszej rozmowy.

- Zachowanie innych nigdy nie jest przyczyną naszej złości. Może być bodźcem, pod wpływem którego ta złość się uruchamia, ale jej przyczyną jest jakaś nasza niezaspokojona potrzeba, a nie drugi człowiek –

- wyjaśnia nasza rozmówczyni.

O złości rozmawiamy w kontekście mających właśnie miejsce świąt Bożego Narodzenia. To właśnie w tym czasie może pojawiać się szczególnie dużo bodźców – wyzwalaczy złości.

- Ta babcia, która zawsze narzeka na to samo, ten szwagier z kuzynem, którzy znowu kłócą się o politykę, te dzieci, którym nic nie pasuje z wigilijnych dań, ta ciocia, która wtrąca się do przygotowań w kuchni czy w końcu przypalony sernik. Wszystko to są bodźce, pod wpływem których może dojść do wybuchu złości. Tymczasem pod presją idealnych świąt, która zewsząd nas otacza, ignorujemy te bodźce, a co za tym idzie ignorujemy naszą złość.

Jak wyjaśnia trenerka, złość to w istocie energia, która nie zniknie tylko dlatego, że postanawiamy ją zignorować. Odsuwając od siebie podenerwowanie, rozdrażnienie czy irytację, tak naprawdę tylko ściskamy sprężynę złości, która w końcu i tak odskoczy, ale już w formie gniewu, wściekłości lub nawet furii.  

I tu przechodzimy do kluczowej tezy naszej rozmowy: a może by tak zaprosić złość na święta, zamiast próbować ją spychać w nieistniejący niebyt pod presją otoczenia czy własnych wyobrażeń idealnych świąt?

- Oczywiście nie po to zaprosić, by pod jej wpływem co chwila wybuchać, wyładowując złość na innych, lecz po to, by posadzić ją naprzeciwko i z ciekawością wysłuchać tego, co ma nam do powiedzenia. Być może powie nam coś o naszych granicach. Często przecież słyszymy, że złość dba o nasze granice, ale gdy zapominamy odróżniać bodziec od przyczyny złości, to często dokonujemy pewnego uproszczenia, że skoro się złoszczę, to ktoś przekroczył moje granice. W tym momencie wpadamy w mentalny teatr pod tytułem „Jak ona, on mogła\mógł?”. Tymczasem złość nie jest o tym, że ktoś przekroczył nasze granice, ale o tym, że tych granic nie postawiliśmy. A często ich nie stawiamy, bo jesteśmy nieświadomi naszych potrzeb,  sami nie wiemy, gdzie one przebiegają.

Agnieszka Ryczkowska – Przywoźny radzi, by na swojej złości zatrzymać się jak najwcześniej, na przykład już w tej chwili, gdy czujemy lekkie rozdrażnienie. Należy wówczas zadać sobie pytanie: pytaniem: co się tak naprawdę stało i czego ja w tej sytuacji  potrzebuję?

- To właśnie  jest punkt wyjścia do konstruktywnego zaopiekowania się gniewem i swoimi granicami. Dobrze jest też pamiętać o  tzw. potrzebach wdrukowanych, czyli takich, które mają swoje źródło w naszym dzieciństwie i wydają się być wiecznie niezaspokojone. Na przykład, jeśli jako dziecko często byłam uciszana i moje zdanie się nie liczyło, to moją potrzebą wdrukowaną może być potrzeba wysłuchania i zrozumienia. Ponieważ mam ciągły niedosyt zaspokojenia tych potrzeb, to wystarczy, że ktoś podczas rozmowy przy stole przerwie drobnym wtrąceniem moją wypowiedź, a ja od razu czuję, jak zalewa mnie fala złości. Wigilia i święta być może nie są najlepszym momentem, żeby zadbać o zaspokojenie tych potrzeb wdrukowanych, ale już samo spotkanie się z nimi i świadomość, co jest moją potrzebą wdrukowaną, może dużo zmienić w naszym nastawieniu do siebie i do innych, i zapobiec niekontrolowanym wybuchom np. złośliwości, ironicznych docinek, czy sarkazmu w obronnie naszej potrzeby wdrukowanej.

Jak mówi trenerka, zapraszając złość do świątecznego stołu, możemy również odkryć, jakie inne uczucia nią przykrywamy.

- Złość jest powszechna, rozpoznawalna, przyjmowana i akceptowana społecznie zwłaszcza w swoich pierwszych stopniach, mam na myśli podenerwowanie, irytację, frustrację, rozdrażnienie, więc łatwo jest się nam z nią skontaktować. To oczywiście nie znaczy, że umiemy ją konstruktywnie wyrażać, ale z łatwością mówimy na przykład: ale mnie zdenerwował, wkurzyłem się, bo zrobił to czy tamto. Jednocześnie energia złości jest kojarzona z siłą, w związku z tym łatwiej nam jest przyznać się do złości niż do innych uczuć, którym w odbiorze społecznym często przypisywana jest słabość, takich jak: wstyd, bezsilność, strach, smutek, żal, zmęczenie, brak wiary w siebie czy stres. Przykrywamy więc te uczucia złością, przez co trudniej nam jest zrozumieć nasze potrzeby.

Jak to może wyglądać w praktyce?

- Jeśli w ciągu świątecznych przygotowań mama poprosi dziecko, żeby podało mąkę, a ono zapyta: „gdzie jest ta mąka?”, to może się zdarzyć, że mama zdenerwowanym i podniesionym tonem odpowie np.: „Tyle lat mieszkasz w tym domu i ciągle nie wiesz, gdzie jest mąka?”.  Gdyby spytać mamę, co czuje, zapewne bez zastanowienia odpowiedziałaby, że złość. Ale jeśli spojrzymy pod złość, jak pod obrus w poszukiwania sianka, to może się okazać, że mama czuje zmęczenie i stres, bo potrzebuje wsparcia i odpoczynku lub łatwości i odpuszczenia sobie presji perfekcyjnych świąt. Podobnie, jeśli czujemy, że „zalewa na krew”, gdy nasz kuzyn ze szwagrem kłócą się o politykę, to warto sprawdzić, czy ta frustracja nie skrywa pod sobą smutku i żalu z tęsknoty za autentycznymi rozmowami i bliskością.  

Zapraszajmy więc naszą złość na święta, bo gdy się w nią wsłuchamy, to może nas ona obdarować pięknymi prezentami w postaci naszych potrzeb. Jeśli wyjdziemy im naprzeciw i zadbamy o nie, to z całą pewnością łatwiej nam będzie spędzić święta w zgodzie ze sobą i wziąć z nich to co najlepsze – podsumowuje nasz rozmówczyni.

 

(opr. MF)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

MokMok

2 0

U mnie w domu kiedy przy stole ktoś mówi swoje na dzisiejsze czasy ..bzdury ..odchodzę sobie na chwile z pokoju biesiadę go ..idę do swojego pokoju...posiedzę chwile ..i wracam spokojniejszy ..na nowo do stołu..jako gospodarz nie moge na długo odchodzić ale sytuacja się uspokaja..bzdur nie słychać...i jest lepiej...mam w rodzinie kilka takich kosciolkowo.pisowskich patriotów którzy w osza niepokój do mojego domu. 17:30, 25.12.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%