Zamknij

Mariusz Cierpikowski Voyager: woda sodowa nigdy nie uderzyła mu do głowy

18:32, 16.03.2023 TM/MF Aktualizacja: 20:27, 18.03.2023
Skomentuj

Z wykształcenia jest magistrem ekonomii oraz pedagogiem. Obecnie pracuje w szkole z dziećmi niepełnosprawnymi intelektualnie, ale żadnej pracy się nie boi. Był specjalistą ds. sprzedaży, menadżerem, kierownikiem zespołu czy kierownikiem pływalni. Uwielbia podróże, zwiedzanie, poznawanie ludzi mieszkających na przykład na wschodzie Europy. Podróżował motocyklem po Kresach Wschodnich, ale sławę przyniosły mu występy w zespole, który stworzył w 1991 roku. Mimo dużej popularności woda sodowa nigdy nie uderzyła mu do głowy. Naszym rozmówcą jest dziś Mariusz Cierpikowski, założyciel popularnej grupy Voyager – rodem z Sochaczewa.

- Co to jest oligofrenopedagogika, którą kończyłeś podyplomowo?

- Ja kończyłem uczelnię, która przygotowała mnie przede wszystkim do pracy z dziećmi z autyzmem. Pomagam im dobrze się czuć, uczyć, rozwijać, a w przyszłości pracować. Praca przynosi mi ogrom satysfakcji. Wyobraź sobie, co mogę czuć, kiedy dziewczynka, która przyszła do nas rok temu, nie mówiąc albo prawie nie mówiąc, teraz ze mną śpiewa? Tej radości, którą odczuwam w takich chwilach, nie oddadzą żadne słowa. A ile to daje siły.

- Ty jak kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boisz. I jeszcze do tego muzykowanie.

- Muzyka to moja pasja, to trochę inny rozdział.

- Mam wrażenie, że te twoje różne prace są trochę niespójne, ale z drugiej strony świadczą o twoich wszechstronnych uzdolnieniach.

- Od swoich najmłodszych lat starałem się być samodzielny, sam się utrzymywałem, kończąc kolejne uczelnie. Moje prace zmieniały się, bo kończyłem kolejne uczelnie, łącznie z muzycznymi.

- A szkoły w Sochaczewie jakie kończyłeś?

- Podstawówkę w Kątach, którą bardzo dobrze wspominam, oraz Osiemdziesiątkę, która była świetnym wyborem, bo szkoła ta dała mi pewien światopogląd, a nawet zawód, w moim przypadku był to technik mechanik. A jednocześnie kończyłem sąsiednią szkołę muzyczną. Więc już wtedy byłem trochę mechanikiem, a trochę muzykiem. Ta wiedza techniczna przydała mi się na przykład w czasie, gdy byłem kierownikiem pływalni.

- To rozumiem, że specjalistą do spraw sprzedaży byłeś śpiewającym?

- Nie do końca, bo ja zawsze wczuwałem się w ludzi, jakoś nie umiałem przekonywać ich, że coś jest rewelacyjne, jeśli wiedziałem, że takie nie jest. Z drugiej strony uwielbiam rozmawiać z ludźmi, lubię ich, i to mi pomagało, a przy tym przynosiło przyjemność z pracy.

- Jest rok 1991, razem z kolegami zakładacie zespół muzyczny Voyager. Skąd taki pomysł?

- Wszyscy byliśmy absolwentami Państwowej Szkoły Muzycznej pierwszego stopnia w Sochaczewie. Ja kończyłem klasę akordeonu. Zaczęło się od spotkań, potem powstały nasze autorskie utwory, a w końcu zaczęliśmy koncertować. To była taka naturalna droga. Pierwszą kasetę, bo wtedy były kasety, nagraliśmy w 1992 roku. Materiał nagrywaliśmy na Woronicza w Polskim Radiu i Telewizji.  A my mieliśmy zaledwie po 17 lat. To nie było wcale ani łatwe, ani proste.

- Graliście na weselach?

- Nie, taką przyjęliśmy zasadę od początku. Nastawiliśmy się na koncertowanie. Myślę, że dzięki temu nie spaliliśmy się. Jednak wesela są bardzo długie, a półtoragodzinny koncert, nawet kilkugodzinny, tak nas nie wyczerpywał.

- To gdzie graliście?

- Na zabawach, bo wtedy jeszcze takie były. Najczęściej w Ochotniczych Strażach Pożarnych. Przyjeżdżali goście, płacili za bilet i bawili się z nami przez kilka godzin.

- Cypriany, Erminów, Jasieniec, Brochów, Wólka Smolana…

- Oj tak, graliśmy we wszystkich okolicznych znanych mieszkańcom strażnicach OSP.

- I tak graliście, graliście, aż do utworu „Polskie dziewczyny”, od niego zaczęła się sława.  Utwór nagraliście na Woronicza, a teledysk?

- Na stacji benzynowej w Warszawie. Ona istnieje do dziś. Myślę, że ten teledysk się przyjął ze względu na pewną naturalność, zarówno miejsca, jak i występujących na nim dziewczyn. Chciałbym zwrócić uwagę na pewną rzecz. Zespół powstał w 1991 roku, czyli dwa lata po zmianie ustroju. Myśmy wywodzili się z czasów ograniczeń, zakazów i nagle dostaliśmy wolność. Byliśmy przy tym bardzo młodzi. Chcieliśmy poznawać, podbijać świat, chcieliśmy podróżować, stąd zresztą taka nazwa zespołu. To nas napędzało.

- Czy kiedykolwiek uderzyła ci woda sodowa do głowy?

- Powiem ci, że nie. Było mi bardzo miło, fajnie było być rozpoznawalnym, słyszeć komplementy, mieć fanów, ale nie zachłystywaliśmy się tym, nie nosiliśmy głowy w chmurach. To chyba była kwestia tego, jak byliśmy wychowani.

- A jak było ze sprzętem?

- Tragedia. Nie było nic. Wszystko, za zarobiliśmy na zabawach, inwestowaliśmy w sprzęt. Sprowadzaliśmy go przez znajomych, ludzi, którzy mieli tak zwane kontakty za granicą. Mój dojechał z Australii. Koszty ogromne, długi czas oczekiwania i niepewność, co dostaniesz w paczce.

- Ale zarabialiście chyba wtedy godne pieniądze?

- To prawda, ale wierz mi, że wszystko pakowaliśmy w potrzebny nam sprzęt, który był niebotycznie drogi. A dochodziły koszty studia nagrań, aranży. Robiliśmy to po to, żeby móc zaistnieć i być konkurencyjnym na rynku muzycznym.

- A jak się dziś odnajdujesz na rynku disco polo?

- Jeśli chodzi o starą gwardię, jak ja to nazywam, mamy wobec siebie wielką autentyczną serdeczność. Zawsze, gdy się spotkamy, serdecznie się witamy, ściskamy, niezależnie od tego, po ilu latach się widzimy. Z młodym pokoleniem, powiem szczerze, nie mam już takiego kontaktu.

- Za tamtych czasów to się nazywało muzyką chodnikową.

- Tak, bo też te kasety sprzedawało się na chodnikach, na takich jakby łóżeczkach.

- Uwielbiasz podróże, zwłaszcza kraje wschodnie, dlaczego?

- Motocyklem objechałem całe Kresy Wschodnie, byłem w Wołyniu, Słowacji, Węgrzech, Mołdawii, Rumunii, Mołdawii, Ukrainie, Białorusi, Litwie. Ja zawsze bardzo lubiłem historię, czytałem, co się działo z Polską po wojnie, jak nagle ponad naszymi głowami przeniesiono granicę. Osobom, które zostały poza tą granicą, zabroniono nie tylko mówić, czytać, ale i myśleć po polsku czy się modlić. Kiedy do nich dojeżdżaliśmy tymi naszymi motocyklami, zawsze mieliśmy z sobą dwie flagi, polską po stronie serca i drugą przynależną krajowi, który właśnie odwiedzaliśmy. I uwierz mi, ludzie witali nas, całując obie flagi. Nigdy na zachodzie nie byłem tak ugoszczony, jak na wschodzie. My w danym miejscu zostawaliśmy na kilka dni i przez cały ten czas byliśmy otoczeni niezwykłą serdecznością i gościnnością mieszkańców. Oni nas podejmowali w swoich prywatnych domach. Gadaliśmy z nimi całe noce. Będę to pamiętał do końca swojego życia. Coś pięknego.

- Na zakończenie dziesięć tradycyjnych pytań. Ulubiony kolor?

- Czerwony.

- Film, który mogę oglądać bez końca?

- Bajki.

- Książka, którą musze przeczytać w najbliższym czasie?

- O żółwiku, to dla takiego szkraba.

- Na bezludną wyspę zabrałbym?

- Pewnie nie mogę telefonu? No to scyzoryk wielofunkcyjny.

- Potrawa, której nie cierpię?

- Czernina. Nigdy nie próbowałem, ale nie zjadłbym.

- Na parkiecie radzę sobie?

- Wesoło.

- Gdybym musiał wybrać inną drogę zawodową, to zostałbym?

- Nauczycielem. Chodzi mi oczywiście o ten pierwszy wybór zawodu, bo nauczycielem w końcu zostałem.

- Potrafię być pamiętliwy?

- Pamiętam, ale wybaczam.

- Najlepsze wakacje spędziłem na?

- Gran Canarii.

- Wymarzony prezent na urodziny?

- Umiem cieszyć się z drobnych rzeczy.

/wywiad na podstawie audycji Radia Sochaczew „Radiowy RTG”/

(TM/MF)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(8)

Mega wywiadMega wywiad

5 0

Super gość ? 21:25, 16.03.2023

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

GratkiGratki

6 0

Mega pozytywny człowiek 08:06, 17.03.2023

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Monika89kMonika89k

4 0

Tak, to prawda Mariusz jest mega pozytywnym i przede wszystkim dobrym człowiekiem ;) 13:49, 17.03.2023

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

zsdzsd

0 0

krokodyl wyszedł na plażę i udaje plażowicza...podczas następnego wywiadu to już pewnie przyjdzie jako...ksiądz...zaproście jeszcze jego ,,kolegę'' niech opowie jak ,,wyczarował'' kasę na dwie pizzerie(lepiej dzielić na 2 niż na 3...). W ramach wspólnych rozliczeń jeden drugiego wyautował z zespołu...Kolegów w zespole to on nigdy nie miał-3 osoby wyrzucił,tylko ja odszedłem sam.Teraz w dobie pełnego playbacku w zespole z nim jest szwagier i syn.A woda sodowa to już dawno zerwała górny dekiel...? 09:15, 18.03.2023

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

WiosnaWiosna

1 0

Słabo to wygląda, wylewać takie tematy anonimowo w komentarzach. Z tobą nikt wywiadu nie zrobił, przykro nam :) 11:28, 18.03.2023


VoyagerVoyager

0 0

No cóz nie mogliśmy sie dogadać to trzeba sie rozstac to proste. 09:27, 18.03.2023

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

zsdzsd

0 0

Jak można dogadać się z kimś, kto Wszystkich oszukuje?Kończę to polemikę,bo znów znajdziesz na mnie jakiś paragraf.Nie zarobiłem w tym zespole tyle co Wy,abym mógł sobie na to pozwolić...zresztą święty spokój ważniejszy od pieniędzy... 09:54, 18.03.2023


VoyagerVoyager

0 0

Masz racje skończ tą polemike bo jak sie nie ma racji i argumentów to sie nie polemizuje. 18:54, 18.03.2023

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%