Nie tylko dla swoich, ale kochasz i traktujesz je jak swoje. 18 lat temu Jolanta i Stanisław Jagodzińscy postanowili zostać mamą i tatą dla dzieci, które decyzją sądu nie mogły zostać w biologicznych rodzinach. – Walczymy o ich uśmiech – mówi ze wzruszeniem Stanisław.
- Olek u nas zostaje. Jest ślicznym, pogodnym i bardzo mądrym chłopcem –
- mówią Jolanta i Stanisław Jagodzińscy.
Olek ma 4 lata. Trafił do nich zaraz po urodzeniu. Nie jest biologicznym dzieckiem małżeństwa, ale właśnie rozpoczęli drogę adopcyjną.
To 10 dziecko, które trafiło do nich w potrzebie rodzicielskiej opieki od czasu, kiedy postanowili zostać rodziną zastępczą. A było to 18 lat temu. W sumie takich dzieci przyjęli 11.
- Jak się zaczęło? 18 lat temu pojawiła się potrzeba zajęcia się dzieckiem w rodzinie. A potem trafiła do nas córka przyjaciela, który umarł na raka. A potem postanowiliśmy zostać systemową rodziną zastępczą, poszliśmy na szkolenie do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, otrzymaliśmy tu duże wsparcie i dalej już się potoczyło. Muszę powiedzieć, że w sumie zainspirowały nas do tego nasze dwie dzisiaj już dorosłe córki. To one wtedy, jeszcze takie małe, nas do tego namówiły –
- wspomina Stanisław.
Żeby ich córkom było łatwiej, zaznaczyli, że chcą się zajmować dziećmi do 6 roku życia. I tak też się stało. Pod ich dach zaczęły trafiać kolejne maluchy, którym biologiczni rodzice nie mogli zagwarantować właściwiej opieki. Najczęściej mówimy o domach, które dzieciom dostarczają niemal wyłącznie traumatycznych przeżyć. Nie jest łatwa opieka nad nimi, zwłaszcza na początku. Trzeba przełamać strach, zdobyć zaufanie, nadrobić zaniedbania.
Mimo wszystko przyjmują dzieci nadal.
- Prawda jest taka, że od 22 lat, bo tyle ma nasza starsza córka, siedzimy w pieluchach –
- śmieje się Jolanta.
I tu warto podkreślić, że starsza córka pracuje jako osoba „pomocowa” w rodzinach zastępczych. Młodsza udziela się w wolontariacie. Wygląda więc na to, że prorodzinna misja dziedziczona jest u Jagodzińskich z pokolenia na pokolenie.
Zawsze w rozmowach z rodzinami zastępczymi nasuwa nam się jedno, bardzo ważne pytanie. Co sprawia, że mają siłę, że chcą robić to, co robią.
- Myślę, że ważne są dwie kwestie. Po pierwsze chodzi o to, by wyrównać szanse dzieciom. Bo one nie są winne temu, że urodziły się w takich, a nie innych okolicznościach, i ten start miały dużo trudniejszy. A po drugie, walczymy o uśmiech dziecka. Bo jak te dzieci do nas przychodzą, widać w ich oczach, jak są wystraszone. A wystarczy kilka dni spokoju, opieki i w tych oczach pojawia się uśmiech. I właśnie o ten uśmiech walczymy. A co będzie dalej, to życie pokaże. To są też już później ich decyzje. My chcemy dać im szansę –
- mówi Stanisław.
- I jeszcze jedno. Te dzieci sprawiają, że my się nie starzejemy, bo nie mamy na to czasu –
- dodaje z uśmiechem Jolanta.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz