Zamknij

Każdy ma jakieś zwierzę. Numero uno

16:12, 24.03.2019 Kasia Fiołek Aktualizacja: 08:56, 25.03.2019
Skomentuj
reo

P jak przyjacielski. I jak inteligentny. E jak ewenement. S jak sympatyczny. Taki właśnie był mój poprzedni pies. Zwykły, czarny kundel z siwym pyskiem, który nadawał mu jakiegoś przedziwnego psiego  dostojeństwa. Stąd też jego imię - sugerujące wrodzoną mądrość - Docent.

 

Jako dziecko zawsze chciałam mieć psa. Po wystąpieniu rodziców z Ruchu Oporu Wobec Psa w Domu najpierw w naszym malutkim mieszkaniu pojawił się Miki. Miki, pokraczny piesek w typie ratlerka, cierpiał na chorobę lokomocyjną i do dziś głównie kojarzy się mi z tym, że zakładaliśmy się z bratem, czy zdąży wstrzymać się w drodze do babci, która mieszkała w Chodakowie, czy też nie. Na ogół nie zdążał, zatem moje wspomnienia dotyczące Mikiego są jednak, umówmy się, mało ciekawe.

Potem, po kilku latach, pojawił się Docek. Wybłagaliśmy go z bratem  na kolanach, więc kiedy mama zgodziła się, że pojedziemy go tylko “zobaczyć’, w zasadzie wiedzieliśmy, że jest nasz. A potem mama sama się w nim zakochała - w pulchnej, czarnej kulce, która stała się nieodłącznym towarzyszem rodzinnego życia przez następne 13 lat.

Kiedy już wyprowadziłam się z rodzinnego domu, postanowiłam sobie, że nie będę miała żadnych zwierząt. Przerobiłam wcześniej chomiki, rybki, żółwie i szczura. I pewnie dlatego kilka miesięcy po tym postanowieniu pojawił się pierwszy kot. Grunt to silna wolna.

Lucyfer lubił spać w dzień i szaleć od czwartej rano. Ale najbardziej ze wszystkiego lubił uciekać. Nie można było zostawić okna uchylonego nawet na szerokość dwóch centymetrów, bo zew wolności był tak silny, że zawsze pomagał mu zwiać. Był w stanie za wolność zapłacić każdą cenę. Nie chciał wracać do domu, pomieszkiwał u sąsiadów w domku jednorodzinnym po drugiej stronie Wojska Polskiego, sypiał w samochodach zaparkowanych pod blokiem. Wiele razy zostawialiśmy sąsiadom kartkę pod wycieraczką samochodu “Przepraszam, ale w silniku pana auta śpi mój kot. Proszę o kontakt. Numer telefonu XXXXXXXX”.

 Z Luckiem rozstałam się nie bez żalu, choć z ulgą, ale po raz kolejny obiecując sobie, że żadnych, ale to absolutnie żadnych  zwierząt.  Lata mijały, na świecie pojawiły się moje dzieci. Wehikuł czasu zatoczył kółko na swojej trasie, bo teraz to ja słyszałam prośby o psa, obietnice we łzach składane, że będą się opiekować, wychodzić na spacer, za własne kieszonkowe kupować karmę i tak dalej.  Najgrubszy kaliber wyrzutów, ten który miał sprawić , że do końca życia miało mnie gryźć sumienie, dotyczył tego, że “wszyscy mają psa”, “tylko my nie mamy”, “każdy ma jakieś zwierzę”. Ach i jeszcze, że “to niesprawiedliwe”.

Sprawa stała na ostrzu noża. Do obozu dzieci przyłączyła się babcia Ania, która zawyrokowała, że każde dziecko powinno raz w życiu mieć jakieś zwierzątko. I dlatego, kiedy Pan Mąż bąknął, że chyba trzeba kupić świnkę morską, pomyślałam, że dzieci dostaną... psa.

P.S. To pierwszy z cyklu felietonów o psie, dzieciach, Sochaczewie i okolicach. Zapraszam do lektury.

(Kasia Fiołek)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%