Zamknij

Jazz na pl. Kościuszki: sochaczewski sposób na szczęście

11:19, 13.08.2018 Bartek Figut Aktualizacja: 11:43, 13.08.2018
Skomentuj

To już trzeci, przedostatni, koncert z cyklu - Sochaczewski Festiwal Jazzowy. Tym razem mieliśmy przyjemność usłyszeć Trio pianisty Artura Dutkiewicza, któremu wsparcia udzielali kontrabasista Michał Barański oraz zasiadający przy perkusji młody adept kopenhaskiej szkoły - Adam Zagórski.

 

Koncert rozpoczęła improwizowana wersja przeboju Czesława Niemena „Pod papugami” . Następnie muzycy przenieśli nas na wyższy poziom energii żywiołową „Praną”. Tytuł, jak wyjaśnił publiczności sam kompozytor, ma nawiązywać do hinduistycznej energii witalnej i siły życiowej.

Teraz przyszła pora na nostalgiczne „Drops  of Innocence”, czyli „Łzy niewinności”, w których bas Barańskiego stanowił przepiękny kontrapunkt dla melodii granych przez lidera. Po chwili muzycy wrócili do Niemena, tym razem aranżując niebanalnie na bluesowo szlagier „Zabawa w ciuciubabkę”.

Ponieważ koncert odbywał się w przestrzeni miejskiej, trudno było wychwycić kameralne niuanse, pasaże  i flażolety, które wydobywał ze swojego instrumentu Michał Barański, co oceniam jako wielką stratę dla słuchaczy. Tak się rozpoczął „Mazurek”. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że utwór jest kompozycją samego Keitha Jarretta, jednak twórca zakończył go w taki sposób, że nie można było mieć wątpliwości, iż inspirowany jest folklorem właśnie polskim.         

„Oberek warszawski” miał zakończyć koncert. Pięknie, aczkolwiek dysonansowo, wtrącił się w niego nasz farny dzwon. W tym utworze obaj muzycy pozostawili pole perkusiście. Lider zapowiedział go jednak uprzednio jako muzyka o północnych inspiracjach i wykształceniu. Absolwent Królewskiego Konserwatorium miał wprowadzać do muzyki tercetu element Hygge, duńskiego przepisu na szczęście, i wprowadził. Niezorientowanych odsyłam do kapitalnej książki amerykańsko-duńskiego duetu badaczek J. Alexander i I. Dissing, które wyjaśniają fenomen Duńczyków, najszczęśliwszych ludzi na świecie, a przecież żyjących w kraju, który ma mniejszą liczbę dni słonecznych nawet od Polski. 

Jednak publiczność nie pozwoliła muzykom odejść tak łatwo. Prym tutaj wiedli panowie, których w swoim ograniczeniu i  stereotypowym postrzeganiu  świata nie podejrzewałbym nawet o jazzowe inklinacje. A jednak, pozory mylą. Ci stali bywalcy naszego sochaczewskiego rynku, najbardziej wierni i oddani mu słudzy, zaczęli gromkimi okrzykami nawoływać: Replay! Co miało oznaczać: Bis!  I ściskać ręce zaskoczonym muzykom.

W tym momencie ze sceny potoczyła się największa dawka muzycznego szczęścia, która obłaskawiła uszy żądnej kultury tej części społeczności naszego Grodu, po której bynajmniej nie moglibyśmy się tego spodziewać. Nasze zmysły i wrażliwość zostały bowiem wystawione na przebój Tadeusza Nalepy: „Kiedy byłem małym chłopcem”, przeplatany gdzieniegdzie Gershwinowskim „Summertime”. Po policzkach chłopców-mężczyzn popłynęły łzy szczęścia.    

(Bartek Figut)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%